Gdybym był w stanie napisać instrukcję obsługi “jak zostać ojcem” – stałby się bestsellerem. Ale to niemożliwe. Ojcostwa nie da się nauczyć z poradników, książek psychologicznych i pedagogicznych. Codziennie Twoje dziecko burzy kolejną teorię powstałą w zaciszu ekspertów od wychowania. Codziennie przekonujesz się, że bycie ojcem to nie rola w rodzinie. To stan umysłu. Bardzo zbliżony do cyklofrenii.
Na początek mała autocytata z bloga prowadzonego kiedy TataF był młodym ojcem, a F była El Dzidziolem. “I cały dzień piasek w oczach. Za kierownicą, przed ekranem kompa, za biurkiem. Jestem totalnie nietomny. Funkcjonuję jedynie na zastrzykach adrenaliny. Impulsami. Byle minęła kolejna godzina. (…) Wyszukiwanie sobie zajęcia, które choć trochę rozwinie szare komórki. Czuję się trochę jak chomik w kołowrotku. Pędzę, pędzę z zamkniętymi, opuchniętymi powiekami. A po pracy jak najszybciej do domu. Byle urwać jak najwięcej dnia na kontakt z dzidziolem. (…) Zatem przebijam się przez zakorkowane miasto i prawie biegiem na czwarte piętro. Jem coś czasem wręcz na stojąco, przebieram się, czasem biorę prysznic i na materac. Kicanki, przewracanki, purpawki… Godzina, góra dwie. Los pracujących ojców. O siódmej wieczorem jedzenie, o wpół do ósmej El Dzidziol ląduje w wanience. Ulubione chwile programu dnia. I usypianie. Na szczeście bez żadnego problemu. Kładziemy, smok, gaszenie światła i po kwadransie El Dzidziol odpadł. Kolejny dzień roboczy odbębniony. Cykl się zamknął.” W chwili pisania tej blognotki F miała dziewięć miesięcy.
I inna blognotka – kiedy F miała 20 miesięcy. Tata: „Ale masz piękne pukle”. Gładzi mizerne blond-włoski. Córcia biegnie do lustra. Sprawdza. Są. Wraca z uśmiechem. Zaczyna się bawić. Nagle zrywa się. Córcia: „Sinka!Sinka!Sinka”. Tata: „Szynka?” Córcia: „Nie”. Tata: „Świnka”. Córcia: „Nie”. Tata zastanawia się. Mózg pracuje na najwyższych obrotach. „Spinka?” Córcia „Tak! Tak!Tak!”. Tata idzie po spinkę. Przypina. Córcia idzie do lustra. Jest pięknie. Lustro jest cool. Warto do niego zajrzeć przynajmniej milion razy dziennie.
Te dwie notatki pokazują chyba dość wyraźnie pełnię bycia ojcem. Wspomnienia z pierwszych dwóch lat bycia TatąF odczytywane po latach przypominają pamiętnik osoby chorej na chorobę afektywną dwubiegunową. Góra-dół, góra-dół, góra-dół. Bo chyba zawsze jest tak, że jeśli czujesz się ojcem na 100%, to i Twoje dziecko przejmuje Cię całą sobą na 100%. Jeśli się wkurzasz, to masz mroczki przed oczami. Jeśli się martwisz, to paznokcie ogryzione do łokci. Jeśli się cieszysz, to euforia ponad chmury. Jeśli duma, to do popękania w szwach.
Teraz minęło już dziewięć lata bycia TatąF i wcale nie czuję się wiele stabilniejszy emocjonalnie w relacjach z córką. Dalej z jej powodu wkurzam się, jestem dumny, martwię się, buzuję radością. Oczywiście w trochę innych sytuacjach, niż ząbkowanie lub wypowiadanie pierwszych słów. Powody emocji się jednak zmieniły, ale ich natężenie jest równie silne. I dobrze mi z tym.
Współczuję tym ojcom, dla których ojcostwo nie jest ważne. Uciekają w pracę czy spędzanie wolnego czasu z dala od dziecka. Rozwodząc się zapominają o tym, że przestając być mężem nie przestają być ojcem. Nie potępiam takich “ojców tylko z nazwy”, ale współczuję. Chociaż bardziej współczuję ich dzieciom.
Z kolei kiedy widzę spełnionych ojców, to obserwuję, jak dużo daje im ojcostwo. I widzę, że modele owego ojcostwa mogą być bardzo różne. Mniej i bardziej partnerskie. Oparte na konsekwentnych regułach i spontaniczne. Konserwatywne i liberalne. Tak bardzo jak różnymi jesteśmy ludźmi, tak bardzo jesteśmy przecież i różnymi ojcami. Mam wrażenie, że szczęśliwe ojcostwo łączy przy tym jedno – bycie blisko ze swoją córką lub synem. Na każdym poziomie. A nie da się być blisko, jeśli nie spędzamy ze sobą jak najwięcej czasu.
To wystarczy? Tak, to wystarczy. Owszem, czytajcie poradniki “jak być dobrym ojcem”. Nie próbujcie jednak kierować się nimi na każdym kroku. Nie da się ojcostwa wpisać w schematy. Bo także każde dziecko jest inne. Teoretycznie wpisuje się w modele rozwoju, w teorie wychowania. Jednak każde dziecko pod jakimiś względami okazuje się wyjątkiem. Wyskakuje z szufladki i radź sobie człowieku, jak potrafisz. Wtedy też jest ważne, jak dobrze je znasz. Czyli także – ile wspólnych chwil macie za sobą.
Zatem jeśli miałbym czegoś życzyć w Dniu Ojca sobie i innym tatusiom? Abyśmy mieli jak najwięcej czasu dla siebie z naszymi córkami i synami. I wtedy kiedy nie potrafią jeszcze powiedzieć “tata” i wtedy, kiedy same będą uczyć tego słowa nasze przyszłe wnuki.